wtorek, 11 października 2016

Chciałbym być wreszcie wolnym.

Podjąłem dziś trudną decyzję: kończę z tym byciem artystą. Zbierałem się do tego już od kilku miesięcy. Wreszcie zamknąłem dziś dwie strony na FB. Póki co nikt tego nie zauważył.  Poinformowałem o swym zamiarze swoich fanów. Oberwało mi się, że znów narzekam. A ja tylko podzieliłem się z nimi swoimi przemyśleniami. Moze lepiej by było, gdybym nic nie pisał i po cichu zniknął. Pewnie nikt by tego nie zauważył. Podobnie jak z usunięciem 500 znajomych. Ale chciałem być względem nich w porządku. No i uczciwość widać nie popłaca. 
Kilka dni wcześniej zaktualizowałem swoje cv i też puściłem w obieg, może ktoś pomoże, z obszernym komentarzem: "Nie mam żadnego pomysłu co dalej robić. Przerabiałem już szkoły, domy kultury, biblioteki, ośrodki twórcze, galerie sztuki i wszędzie słyszałem - nie. Dla kościoła kat. jestem zdrajcą - nie chce pomagać; władze państwowe tylko obiecują pomoc; dla urzędu pracy - najlepiej gdybym założył własną działalność, aby się mnie pozbyć - tylko za co mam ją założyć?!. Brak znajomości i układów, uczciwość i bycie sobą, mówienie, co myślę, czasem niewygodne poglądy - efekt? - poznałem jak wygląda życie na ulicy: żebranie, zupy z bezdomnymi i noclegownie. Ulica stała się moim domem a sztuka moim chlebem. Mam dach nad głową i mieszkam w mieście, z którym się nie identyfikuję. Wolę inne, bardziej przyjazne artystom. Zakochałem się we Wrocławiu. To tam, na wrocławskich ulicach, nasłuchałem się wielu miłych i ciepłych słów. To tam wiele osób podnosiłem na duchu w swoim "prywatnym milczącym konfesjonale". Tak, umiem słuchać, a ludzie potrzebują się wygadać. To tam wreszcie nauczyłem się uśmiechać. A dalej? Nie wiem."
Efekt? Znów mi się oberwało.
Wszyscy potrafią doradzać i rzucać pomysłami wtedy, kiedy sobie nie radzę. Najlepiej gdybym robił cokolwiek innego, co by mi przynosiło utrzymanie, a sztukę traktował jako hobby. Ale ja tak nie chcę. Ale jak potrzebuję od kogoś pomocy, albo żeby mi pomógł owe pomysły zrealizować, to nagle nikogo nie ma. Zostaje jedno, wielkie milczenie.
W ostatnim czasie zawiodłem się na ludziach i rozczarowałem. Zaczynam wszystkiego po woli mieć dość. To, co robiłem do tej pory zaczyna mnie denerwować. Samemu nie umiem sobie poradzić. Na pomoc innych - nie mam co liczyć. Nie mówię już o "zapleczu". bo to czasem bardziej dołuje zamiast wesprzeć. 
Dlatego rezygnuję z twórczości, zęby robić coś innego, zęby się utrzymać. Jak widać to też innym nie odpowiada. Ale w końcu to moje życie. Wielu wciąż nie rozumie mojego stanu po wyjściu "zza muru seminaryjnego". Mimo iż minęło już 9 lat, ja wciąż sobie nie radzę w tym realnym świecie. Kiedyś ucieczka w świat wirtualny była dobrym rozwiązaniem. Dziś zaczyna mnie męczyć. Jestem w takim miejscu, że nie wiem co chcę dalej robić. Może źle prosiłem o pomoc. 
Chciałbym być wreszcie wolnym. 
...
To była szybka decyzja, aby otworzyć bloga i pisać. Tutaj nikt ie nakrzyczy, bo.... nikt o nim nic nie wie. A ja się mogę wygadać. Czasem pomaga. Bo po to go założyłem, żeby mieć "z kim" pogadać. 

3 komentarze:

  1. Czasem przerwa pomaga złapać oddech. Życzę Ci powodzenia w Twojej decyzji.

    Nie jesteś jedyną znaną mi osobą, która odeszła z seminarium. Nie jest to powód, by zostać na zawsze nieszczęśliwym. Znam takich co mają rodziny i dzieci, seminarium się skończyło i idą dalej. Tobie też tego życzę, siły na następne kroki.

    M.S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uważam, aby odejście było powodem do wiecznego nieszczęścia. Czasami doświadczenie tam zdobyte mi pomaga. Również znam takich, ale mnie rodzina i dzieci nie interesują.

      Usuń
  2. Rodzina i dzieci to tylko przykłady :) Życzę ci osiągnięcia Twojego własnego szczęścia.
    M.S.

    OdpowiedzUsuń