Podjąłem dziś trudną decyzję: kończę z tym byciem artystą. Zbierałem się do tego już od kilku miesięcy. Wreszcie zamknąłem dziś dwie strony na FB. Póki co nikt tego nie zauważył. Poinformowałem o swym zamiarze swoich fanów. Oberwało mi się, że znów narzekam. A ja tylko podzieliłem się z nimi swoimi przemyśleniami. Moze lepiej by było, gdybym nic nie pisał i po cichu zniknął. Pewnie nikt by tego nie zauważył. Podobnie jak z usunięciem 500 znajomych. Ale chciałem być względem nich w porządku. No i uczciwość widać nie popłaca.
Kilka dni wcześniej zaktualizowałem swoje cv i też puściłem w obieg, może ktoś pomoże, z obszernym komentarzem: "Nie mam żadnego pomysłu co dalej robić. Przerabiałem już szkoły, domy
kultury, biblioteki, ośrodki twórcze, galerie sztuki i wszędzie
słyszałem - nie. Dla kościoła kat. jestem zdrajcą - nie chce pomagać;
władze państwowe tylko obiecują pomoc; dla urzędu pracy - najlepiej
gdybym założył własną działalność, aby się mnie pozbyć - tylko za co mam
ją założyć?!. Brak znajomości i układów, uczciwość i bycie sobą,
mówienie, co myślę, czasem niewygodne poglądy - efekt? - poznałem jak wygląda
życie na ulicy: żebranie, zupy z bezdomnymi i noclegownie. Ulica stała
się moim domem a sztuka moim chlebem. Mam dach nad głową i mieszkam w
mieście, z którym się nie identyfikuję. Wolę inne, bardziej przyjazne
artystom. Zakochałem się we Wrocławiu. To tam, na wrocławskich ulicach,
nasłuchałem się wielu miłych i ciepłych słów. To tam wiele osób
podnosiłem na duchu w swoim "prywatnym milczącym konfesjonale". Tak,
umiem słuchać, a ludzie potrzebują się wygadać. To tam wreszcie
nauczyłem się uśmiechać. A dalej? Nie wiem."
Efekt? Znów mi się oberwało.
Efekt? Znów mi się oberwało.
Wszyscy potrafią doradzać i rzucać pomysłami wtedy, kiedy sobie nie radzę. Najlepiej gdybym robił cokolwiek innego, co by mi przynosiło utrzymanie, a sztukę traktował jako hobby. Ale ja tak nie chcę. Ale jak potrzebuję od kogoś pomocy, albo żeby mi pomógł owe pomysły zrealizować, to nagle nikogo nie ma. Zostaje jedno, wielkie milczenie.
W ostatnim czasie zawiodłem się na ludziach i rozczarowałem. Zaczynam wszystkiego po woli mieć dość. To, co robiłem do tej pory zaczyna mnie denerwować. Samemu nie umiem sobie poradzić. Na pomoc innych - nie mam co liczyć. Nie mówię już o "zapleczu". bo to czasem bardziej dołuje zamiast wesprzeć.
Dlatego rezygnuję z twórczości, zęby robić coś innego, zęby się
utrzymać. Jak widać to też innym nie odpowiada. Ale w końcu to moje
życie. Wielu wciąż nie rozumie mojego stanu po wyjściu "zza muru
seminaryjnego". Mimo iż minęło już 9 lat, ja wciąż sobie nie radzę w
tym realnym świecie. Kiedyś ucieczka w świat wirtualny była dobrym
rozwiązaniem. Dziś zaczyna mnie męczyć. Jestem w takim miejscu, że nie wiem co chcę dalej robić. Może źle prosiłem o pomoc.
Chciałbym być wreszcie wolnym.
...
To była szybka decyzja, aby otworzyć bloga i pisać. Tutaj nikt ie nakrzyczy, bo.... nikt o nim nic nie wie. A ja się mogę wygadać. Czasem pomaga. Bo po to go założyłem, żeby mieć "z kim" pogadać.
Czasem przerwa pomaga złapać oddech. Życzę Ci powodzenia w Twojej decyzji.
OdpowiedzUsuńNie jesteś jedyną znaną mi osobą, która odeszła z seminarium. Nie jest to powód, by zostać na zawsze nieszczęśliwym. Znam takich co mają rodziny i dzieci, seminarium się skończyło i idą dalej. Tobie też tego życzę, siły na następne kroki.
M.S.
Nie uważam, aby odejście było powodem do wiecznego nieszczęścia. Czasami doświadczenie tam zdobyte mi pomaga. Również znam takich, ale mnie rodzina i dzieci nie interesują.
UsuńRodzina i dzieci to tylko przykłady :) Życzę ci osiągnięcia Twojego własnego szczęścia.
OdpowiedzUsuńM.S.