sobota, 12 października 2013

Jak ja "lubię" takie wizyty

Miałem BARDZO KRÓTKĄ wizytę rodzinną. Przywieźli mi coś do jedzenia. Na początku było ok, do czasu aż nie doczepili się do moich dziurawych butów - zaraz po wejściu.  
- W czymś muszę chodzić.
- To nie masz na buty?
- Nie, nie mam bo nie pracuję i nie zarabiam.
- Przecież zarobiłeś we Wrocławiu
- Tak, ale tam też musiałem za coś żyć, kupić coś do jedzenia, obiad zjeść.
- Ale chyba coś zostało?
- Tak, zostało, ale tutaj też muszę za coś żyć.

Chyba nie zauważyli, że od czterech tygodni mieszkam sam (z kilkoma przerwami), bo mama jest w szpitalu i też muszę coś jeść. Z nieba mi to nie spada. A na buty przyjdzie pora.Powęszyli po mieszkaniu i szybko wyszli. Musi kiedyś do nich dotrzeć, że już nie jestem mały chłopczyk i mam się wszystkich słuchać i robić tak, jak im się podoba.
Zdenerwowałem się..... A tak dobrze zacząłem dzień. Zakupy, podlane kwiatki, posprzątane u kota, ziemniaku ugotowane. I wszystko trafiło. Muszę jakoś odreagować. Do lasu nie pojadę, bo jeszcze jestem chory. Tam bym najlepiej odreagował. Zjem obiad. Może popatrzę w tv i przejdzie.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz