Zaprosiłem Joanne (wolę Asia) na wystawę do muzeum. Ucieszyłem się, że przyszła. Byłem wcześniej i już oglądałem prace. Widziałem jak wchodziła do sali i też oglądała. Akurat stałem przy pracy, gdzie ona odbijała się w szybie. Zaczepiłem dopiero po oficjalnym otwarciu. (Czasem trudno się przełamać) A później... rozmawialiśmy o wystawie. Wyszliśmy ostatni z muzeum. Odwiozła mnie pod klatkę. Rozmawialiśmy jeszcze dwie godziny w samochodzie. Zazwyczaj patrzę rozmówcom w oczy. Tym razem jakby mniej. Może strach, może niewiadoma, może włączył się mur, blokada, może... ach gdybanie. Nie wiem kiedy ten czas tak szybko zleciał. Nawet nie wpadłem na pomysł, żeby ją zaprosić do siebie zamiast siedzieć w samochodzie. Przecież tylko odwiozła mnie do domu. A tu wyszło inaczej. Pewnie moglibyśmy jeszcze tak długo rozmawiać, ale "nie wypadało przetrzymywać gościa". Może jeszcze ten dystans, może brak odwagi... nie wiem. Mimo wszystko było bardzo miło. Czekam na kolejne spotkanie. Pewnie będzie łatwiej.
Kiedy myślę o tym co ostatnio się wydarzyło, pojawia się uśmiech. Nie umiem sobie wytłumaczyć po co to się wydarza. Ale po co sobie tłumaczyć. Zawsze tak robiłem. Nie rozumiem jeszcze tego. Może to wszystko jest dziwne. Mimo nieznajomego, otwieram się na tyle, na ile sobie pozwolę. A raczej na ile znajdę odwagi, pokonam strach i wyrzucę z myślenia "co by było gdyby". Cieszę się z tego co jest. Nie chce zastanawiać się co będzie, bo może efekt nie będzie taki jak zamierzenia. Wolę korzystać z tego co wydarza się teraz. A wszystko wydarza się po coś. Czas da mi odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz