wtorek, 1 grudnia 2015

Gdzieś zgubiłem uśmiech

Został mi tylko uśmiech, który też nie często się pojawia. Nieraz wymuszony, bo sytuacja tego wymaga, choć w środku nie jest mi do śmiechu. To trudne. Za oknem szaro i ponuro. Zaczynam dzień ze smutkiem. Włączyłem muzykę relaksacyjną https://www.youtube.com/watch?v=g7Cimm_mwRI żeby zająć czymś myśli i łatwiej by mi się pisało. Nieustanny bieg myśli. Przejrzałem fb i mejle. Koszty zbliżającej się wystawy mnie dobiły. Popatrzyłem na przygotowane prace - bez oprawy, przylepione do szarego papieru. 
Niepotrzebnie sobie tym głowę zawracam. Co będzie to będzie. Gdzieś z tyłu głowy słychać głos, że... przecież jesteś wyjątkowy, nikt takich prac nie robi. Moze nie będą wyglądały ekstra, a może i słabo, jednak pokazują, że jesteś autentyczny, nie udajesz, nie robisz tego pod publikę, bo... miejsce poważne to trzeba robić inaczej. Wiem, czasem łamię konwenanse, idę pod prąd. Dla mnie nie am różnicy między ścianą w ambasadzie a ścianą w przedszkolu. Oba miejsca są dla mnie równie ważne. Przecież jakoś to będzie. Nawet jeśli będzie widać wielką różnicę miedzy autorami - a będzie, ja to wiem, bo bardzo się różnimy i mamy inne priorytety. Może niepotrzebnie sobie tym głowę zawracam. 
Cieszyłem się, kiedy w kwietniu dostałem zaproszenie do udziału w wystawie. Sam próbowałem 4 razy, ale bezskutecznie, ambasada odmawiała. Radość nie trwała długo. Byłem gotów zrezygnować - poszło o  pieniądze. Ostatecznie wezmę w niej udział. 
Jadę z rana, wiem ile mam miejsca do dyspozycji, wieszam prace i idę pobyć w mieście. Wieczorem wrócę na wernisaż, powiem co chcę powiedzieć i wracam do B. Organizator zaoferował mi pomoc. Podwiozą mnie. Miałem wracać z pastorem, ale tym razem nie jedzie do W-wy. Ostatecznie był PKS.
Czy się cieszę? Chyba nie. Nie ma entuzjazmu, zadowolenia, zachwytu, który zazwyczaj towarzyszy mi przed moimi wystawami. Raczej niepewności i strach, żeby się nie zgubić w W-wie. Nikt też nie chciał mi poświęcić swojego czasu, żeby oprowadzić po mieście. Rozumiem studiujących i pracujących, że nie mają czasu. Zgłosiła się jedna osoba, ale... chyba też nic z tego nie będzie. 

Czasem trudno zobaczyć w lustrze swój uśmiech. Częściej łzy w oczach. Tak, umiem płakać i to pokazuję. Byłem w nd na recitalu Jarka Wajka. Grał przy prawie pustej sali. Przyszło z 10 osób. (wszystkich było 19 łącznie z pracownikami domu kultury). sam przyprowadziłem 4 starsze osoby. Chociaż byłem na nim trzeci raz, za każdym razem opowiada prawie to samo, to znów były łzy. Moje, ale i jego. Nie dało się tego nie zauważyć. Czy na scenie można płakać. Można - kiedy jest się autentycznym i prawdziwym. 

Znów wrócą wizyty w urzędzie pracy. Po trzech tygodniach przerwy trzeba było się ponownie zarejestrować.

Odskocznią była rozmowa telefoniczna z Asią /lubię kiedy słychać jak się śmieje/ i poniedziałkowy wykład buddyjskiego nauczyciela. Zyskał moją sympatię, kiedy okazało się, ze jest artystą plastykiem, choć już nie działającym twórczo. Od 20 lat naucza buddyzmu. Spędziłem miło dwie godziny w muzealnej sali. 

Pora wstawać, spakować prace do teczki, uszykować garnitur, wyprasować koszulę, poszukać mapy, sprawdzić rozkład jazdy. Może nie będę patrzył w lustro, bo dziś nie znajdę w nim uśmiechu na swojej twarzy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz